Kazimierz Wojewoda
Wchodzę ostrożnie w obraz mojego Kolegi ,,po pędzlu”, Kazimierza Wojewody, nie chcę burzyć spokoju, jaki tu panuje. Spodziewam się odkrycia nowych tajemnic. Przemierzam drogi zalane światłem, tym samym którego szukali impresjoniści. Idę leśnymi traktami, tropię odbicia w rzekach, rozpoznaję znajome miejsca - drugich takich nie ma na świecie. Narew, Biebrza, Pisa, kipiące życiem zielono-błękitne przestrzenie.
Barwami mienią się pory roku i dni. Można tak włóczyć się bez
zmęczenia po tych cudnych dróżkach i bezdrożach ,,ziemi najbliższej”,
którą malarz tak kocha i wie ile kosztuje jej zielone wspomnienie na
obczyźnie.
Tajemnica Jego obrazu to spokój jakby na przekór nigdy nie cichnącego w
głowie szumu kazaskich buranów. Harmonia wzięła się pewnie z
poszukiwania definicji piękna u C.K. Norwida, u Władysława
Tatarkiewicza, czy Ireny Wojnar, którą malarz znał osobiście jako
student i ceni sobie jej teorie estetyczne.
W obrazach Kazimierza Wojewody kwitną kwiaty - piwonie, róże,
słoneczniki, lilie, irysy i tulipany. Te ostatnie być może są
wspomnieniem tamtych bezkresnych stepów raz do roku w czasie krótkiej
wiosny pokrywających się barwnym kobiercem.
W Jego subtelnych, wypracowanych akwarelach nie ma miejsca na szybki
efekt. Każde zjawisko godne obrazu jest wnikliwie studiowane i
analizowane z dużą pokorą i szacunkiem dla prawdy obiektywnej o
naturze. Z opowiadań Kazimierza wynika, że artystą był od zawsze. Nawet
w najcięższych chwilach życia, jako dziecko umiał ocalić marzenia i
podzielić się nimi z rodzeństwem. Umiał w rzecznej glinki wyczarować
zabawki, umiał na drogocennych skrawkach papieru namalować kawał swojej
niesamowitej historii. Od Kazimierza - Artysty Życia - można się wiele
nauczyć.
Teresa Adamowska